Gdy zobaczyłem Dinocide
na Steamie, zapaliła mi się w głowie lampka mówiąca „to wygląda jak Adventure
Island!” I już wtedy wiedziałem, że muszę się temu przyjrzeć bliżej i pozbierać
trochę owocków.
Grając w Dinocide,
oczywiście cofamy się kilkanaście lat wstecz. Jednym słowem pełne retro, także
jeśli ktoś jest uczulony na pixele i 8-bitowe dźwięki, niech trzyma się z
daleka.
Co może zmotywować
człowieka pierwotnego do odbycia wędrówki po całym (płaskim jeszcze wtedy)
świecie? Otóż miłość, a dokładnie mówiąc jej chwilowy brak. Bowiem wybranka
naszego brodatego bohatera zostaje porwana przez potężnego dinozaura wyglądem przypominającego górę. Oczywiście,
zanim uwolnimy naszą miłość, musimy przemierzyć wiele lokacji takich jak bagna,
pustynie, a nawet głębiny wodne.
Sama mechanika gry jest
banalnie prosta. Biegniemy w prawo i rozprawiamy się, bądź omijamy to, co
stanie nam na drodze. Na szczęście nie jesteśmy w swoich działaniach
osamotnieni. Z pomocą przychodzą nam przyjazne, pomniejsze dinozaury, które w
trakcie gry pozyskamy zbierając jajka. Poszczególne stwory różnią się od siebie
nie tylko wyglądem, ale też zdolnościami i atakiem. Na przykład ognisty jest
odporny na działanie lawy i miota fireballami, a pustynny nie grzęźnie w
ruchomych piaskach i potrafi skoczyć na wroga z pazurami. Utrudnieniem jest fakt, że Dinocide jest grą na
czas, który przedłużamy zbierając jedzonko. Brzmi znajomo? Oprócz jabłek czy
bananów znajdziemy także broń i kryształy, które w specjalnych jaskiniach
możemy wymienić na jedno z wyżej wymienionych.
Zdobyte bronie i
dinozaury przechodzą z nami do kolejnych plansz. Respawn’ów mamy nieskończenie
wiele, ale jeśli zdecydujemy się na korzystanie z dodatkowych rzeczy i
zginiemy, to tracimy je wszystkie. W
praktyce sprowadza się to do tego, że początkowe plansze są banalnie proste i
raczej oszczędzamy . Później gdy zaczynają się schody, dość szybko możemy
stracić wszystko, co było odłożone na czarną godzinę, a zwykłymi kamieniami to
i nietoperza dość ciężko jest ubić, dlatego z czasem może ogarnąć nas lekka
irytacja.
Jeśli chodzi o
przeciwników to jest dość spora rozrzutność, bo przyjdzie nam ciskać kamienne
toporki zarówno w pająki jak i świnie zombie, które najprawdopodobniej
przyleciały na statku kosmicznym nawiązującym do poprzedniej gry studia. Udało
mi się go odnaleźć w jakimś nie do końca trudnym do odnalezienia miejscu. Chciałoby
się, żeby poszczególni przeciwnicy potrafili nieco więcej i byli bardziej
wymagający, albo żeby chociaż w międzyczasie pojawiali się jacyś pół-bossowie.
Przy obecnej cenie
(9.99€) produkcja od AtmoicTorch Studio wypada blado jeśli chodzi o jej długość
(>2h). W związku z tym póki co odradzam zakup Dinocide. Mimo tego, że stara
się naśladować Adventure Island, ciągle zostaje w tyle. Dlatego jeśli chcemy
„pozbierać owocki”, to lepiej poszperać w internetach i odszukać w jego
czeluściach ten klasyk.
Grę do recenzji udostępnił wydawca, dziękuję
Grę do recenzji udostępnił wydawca, dziękuję
Dzięki za recenzję, zastanawiałem się nad zakupem, ale długość gry mnie lekko zniechęciła! ;)
OdpowiedzUsuń