czwartek, 3 grudnia 2015

Office Battle - Recenzja

Zanim zaczniemy szukać dziury w całym, czepiać się o każdy szczegół i hardo krytykować Office Battle, należy zdać sobie sprawę z jednej, ale niesamowicie istotnej rzeczy. Ta gra kosztuje 1 euro, czyli równowartość dwóch marnej jakości piw. Jako dorosły i odpowiedzialny człowiek zdaję sobie sprawę, że przy takim przeliczniku decyzja konsumenta może okazać się iście antycznym dramatem. Zatem jeśli ktoś jeszcze się waha , to śpieszę z pomocą w rozwianiu wszelkich wątpliwości.

Nie ma to jak przyrżnąć Chief Executive Officer-owi w mordę.

Jak łatwo się domyślić, gra obraca się w klimatach korporacyjnych, a sama mechanika jest nadzwyczaj prosta, bo polega na eliminacji biurowych kolegów. Kiedyś tego typu twory określało się mianem minigierek i właśnie to określenie pasuje tutaj najlepiej. W Office Battle sterujemy pracownikiem biura, którego możemy delikatnie spersonalizować, by choć trochę wyróżniał się na tle bezpłciowych korpoludków. Naszym zadaniem jest zyskanie w oczach „Big B”, który zorganizował morderczy konkurs dla swoich podwładnych. Zasada jest prosta, najlepszy zatrzymuje posadę.  W nasze ręce twórcy oddają 60 poziomów, które w gruncie rzeczy niespecjalnie się od siebie różnią. Ot, pokoje wypełnione wszelkiej maści sprzętem biurowym, z którym nie za wiele się dzieje. W tym aspekcie na różnorodność nie ma co liczyć. Podobnie jest z trybami rozgrywki, których niby mamy cztery, ale w praktyce wszystko sprowadza się do tego samego, czyli nokautowania każdego kto się pod rękę nawinie. Te tryby to:
Office capture, czyli utrzymanie przez określony czas danych punktów;
Last Man Standing polegający na pokonaniu określonych liczby przeciwników;
Survival, w którym musimy przetrwać przez określony czas. W tym trybie mocno zdziwiła mnie jedna rzecz. Nie wiem z czego to wynika, ale czas w grze, który wygląda na system minutowy, nie pokrywa się z czasem realnym i tak oto 30s w grze to około 50s naprawdę. Może ekipa z Black Lime Studio zastosowała tu symulację ostatniego kwadransu pracy w piątkowe popołudnie, który niesamowicie się przeciąga;
Big B, czyli sprawdzian polegający na zmierzeniu się z bossem, który wizualnie sprawia wrażenie klasycznego Janusza z wąsem.


Wszystko może być bronią, jeśli jesteś wystarczająco odważny

Sterowanie jest klasyczne, jedna ręka na „strzałkach”, a druga dynamicznie stuka w Q, W i E, odpowiadające za zadawanie ciosów. Nie ma zbyt wiele kombinacji, a rodzajów „combo” zauważyłem chyba dwa. Oczywiście chciałoby się więcej, a twórcy mogli się pokusić o jakieś ciekawe połączenia. Krótko mówiąc, szału nie ma. Dużo lepiej prezentuje się jednak sprzęt, którego możemy używać. Podzielony na trzy kategorie - broń, tarcza, hełm. A wśród nich najznamienitsze dzieła biurowych kowali: tarcze z butelek, klawiatury, kubki, kije do billarda, globus, hełm ze śmietnika, aktówka, znak drogowy czy lampka. Ciekawie jest ponaparzać się takiego rodzaju akcesoriami.


Najważniejszy jest awans!

Office Battle jest żywym przykładem na to, że zdobywanie leveli i drzewko umiejętności nie wystarczą, by w tagach przylepić sobie łatkę „zawiera elementy rpg” i z premedytacją brukać ten skrót. Zaznaczam, że tutaj się nie pojawił, przynajmniej na Steamie. Umiejętności mamy 11 i w każdą możemy wpakować 5 punktów. A są to między innymi, regeneracja zdrowia, bonus do walki bronią lub wręcz, blokowanie czy zwiększony loot kasy z przeciwników.


Czas na ostateczną decyzję

Piwo czy Office Battle, hmm…? Ja zostaję przy opcji drugiej, gry starczy na jakieś 6-7 godzin + kreator własnych poziomów dla najbardziej zdesperowanych.  Prawdą jest, że to gra dość monotonna, ale z pewnością sprawi nieco frajdy każdemu, kto na co dzień pracuje w korpo. Zawsze to dodatkowy temat do konwersacji przy automacie z napojami czy kolejce do xero.


P.S. Wątek audiowizualny ominięty z premedytacją. Zlitujcie się i sami zobaczcie, jak to wygląda na screenach, nawet najznamienitszy bajkopisarz by tutaj poległ.

Grę do recenzji udostępnił wydawca


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz