niedziela, 8 czerwca 2014

Niezapomniana Klasyka - Złota Czwórka


Dziś w Niezapomnianej Klasyce cofniemy się w przeszłość nieco dalej, do mam nadzieję, ciągle jeszcze pamiętanej przez wszystkich platformy. Do czasu, gdy Pegasus, klon japońskiej konsoli Famicom  (amerykański Nintendo Entertainment System -NES) podbił nasz kraj. I choć wiele tytułów wzbudza sentyment i łezkę w oku, pozwolę sobie zacząć od mojego pierwszego kartridża, który był w standardzie jednej z wersji. Złota Czwórka bez wątpienia była w dzieciństwie moim złotym graalem.


Na sali z pewnością znajdą się zwolennicy Złotej Piątki, którzy będą sugerować, że była o niebo lepsza. Cóż, dla mnie obydwie są synonimem świetnej zabawy i niezliczonych godzin spędzonych przed telewizorem.  Jedno jest pewne, ten kto wszedł w posiadanie którejś z wyżej wymienionych składanek, wśród rówieśników cieszył się niesamowitym respektem. Taki skarb dawał przepustkę do wymieniania na dobro wszelakie, a pilnować trzeba go było jak oczka w głowie.

Kolejność wynika z sympatii jaką darzyłem poszczególne gry.


Soccer Simulator

„Piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, do tego po sześć kolorowych plamek po obu stronach. Jak łatwo się domyślić, człon „Simulator” miał mało do powiedzenia. Trzy tryby gry, pojedynczy mecz, tryb turnieju dla jednego gracza i pojedynek na dwa plajersy. Widok z lotu ptaka na czarne główki w kolorowych koszulkach, które były wyznacznikiem reprezentacji wybranego kraju. Podania, wślizgi, strzały, wszystko niesamowicie chaotyczne, a jednak potrafiło cieszyć. Największą radość sprawiały bramki strzelone z rzutów karnych, przy których widok zmieniał się na bardziej widowiskowy. Według mnie Soccer Simulator to najsłabsze ogniwo Złotej Czwórki, może ze względu na to, że wolny czas poświęcałem zarówno grom jak i bieganiu po boisku, którego najwyraźniej nie potrzebowałem już na telewizorze. Chociaż przed Goal 3 wysiedziałem wiele godzin.


Boomerang Kidd  

Gra dla ludzi o mocnych nerwach. Bardzo dobrze pamiętam, że mimo wielu starań nigdy nie udało mi się zajść dalej niż kilka pierwszych plansz, które robiły się coraz bardziej zaawansowane i skomplikowane. W grze wcielamy się w małego chłopca w czerwonych porteczkach i kapeluszu, który musi zebrać porozrzucane bumerangi. Zaczyna od dżungli, w której roi się od dzikich zwierząt, później przyjdzie mu zwiedzić zamek, a swoją przygodę skończy w jaskini. Niezależnie od miejsca, gra polega głównie na skakaniu. W każdej planszy znajdziemy boomerangi, które musimy zebrać , żeby przejść dalej. Tutaj pojawia się alternatywa, po każdym poziomie mamy możliwość wybrania drogi, a zarazem kolejnej planszy. Niesamowitym utrudnieniem jest fakt, że mamy ograniczoną liczbę żyć, a system plansz najczęściej poznaje się metodą prób i błędów. Dlatego wyrobienie sobie skilla, będzie wymagało naprawdę wiele czasu. Dodatkowo gra jest na czas, a pośpiech nie jest wskazany, gdy chodzi o rozgrywkę zręcznościową. Na koniec pozwolę sobie dodać, bo być może „gimby nie znajo”, że wtedy nie istniały zapisy!!! Po utracie wszystkich szans, za każdym razem trzeba było zaczynać od nowa.


Go Dizzy Go!

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się co było pierwsze, jajko czy kura, to Dizzy z pewnością może być odpowiedzią. Wcielając się w sympatyczne jajko ruszamy na pomoc przyjaciołom, porwanym przez złego czarnoksiężnika Zaksa. Jeśli dysponowaliśmy dwoma sprawnymi dżojstikami (co przy ich awaryjności nie było takie oczywiste) mogliśmy wziąć do pomocy Denzila. Dostępny był też tryb rywalizacji pomiędzy graczami. Być może była to walka o wdzięki jednej z uwalnianych pięknych jajczanych panien. W każdym bądź razie, rywalizacja polegała na utrudnianiu sobie życia i rzucaniu kłód pod nogi, kto uzbierał więcej punktów, ten lepszy. Sama gra polega na zbieraniu „owocków” i jednoczesnym unikaniu  przeciwników. Poruszając się po planszy, będziemy również przemieszczać bloki tak, by utorować sobie drogę do owoców, bądź przygnieść potwora, co dawało nam punkty ekstra. Dodatkowo punktowane było również zbieranie łupu w odpowiedniej kolejności . Warto było się potrudzić, bo za określoną ilość punktów, otrzymujemy dodatkowe życia. Kolejnym urozmaiceniem są pojawiające się od czasu do czasu frykasy w postaci następnych punktów, możliwości zjedzenia przeciwnika, przenikania przez ściany, nietykalności czy bomby, która na jakiś czas pozwalała nam pozbyć się wrogów. Po każdej ukończonej planszy bierzemy udział w bardziej logicznym zadaniu, które polega na pokierowaniu bohaterem (nie wiem czy to pasuje do jajka, ale skoro ratuje inne jajka to chyba nie ma wyjścia) w taki sposób, by w określonym czasie zebrał wszystko. Elementem logicznym jest tutaj poruszanie się po tak zwanej ślizgawce, która na zatrzymanie i zmianę kierunku pozwala tylko wtedy, gdy zatrzymamy się na ścianie. Gdybym miał do czegoś porównać Go Dizzy Go, powiedziałbym, że to taki swobodniejszy Pac-man.


Super Robin Hood

To mój zdecydowany faworyt, najlepszy z całej kompilacji. Chęć zostania Robin Hoodem rozpalił u mnie do tego stopnia, że latałem po domu z prowizorycznym, zrobionym z wieszaka łukiem i strzelałem kredkami. Nie obyło się bez ofiar w ludziach.
Wcielamy się w tego, który zabiera bogatym, a daje biednym. Oprócz zbierania kosztowności ma dużo ważniejsze zadanie – uratowanie królewny, której rentę rękę najprawdopodobniej otrzyma. Zanim do tego dojdzie, będzie musiał przedrzeć się przez cały zamek i jego lochy. A przeszkód na jego drodze stanie wiele. Super Robin Hood jest typową platformówką, ikoną Pegasusa. Przemierzamy zamek, zmagając się ze strażnikami i wszelkiego rodzaju zapadniami, windami, pułapkami i innymi przeszkadzajkami, które naszą zręczność wystawią na poważną próbę. I choć ciężko jest powiedzieć, że gry z Pegasusa miały „klimat”, to biorąc pod lupę Robin Hooda, można zaryzykować takie stwierdzenie. Przede wszystkim jest grą ładną i kolorową, poziomy są ciekawe i różnorodne w zależności od części zamku. Poziom trudności został dobrze wyważony, by gra cieszyła, ale nie powodowała szargania nerwów, siwienia czy w skrajnych wypadkach  łysiny. A do tego ten soundtrack, który po dziś dzień niejednemu siedzi jeszcze w głowie. To jedna z tych gier, dla których z pewnością warto zainstalować emulator.
Mam nadzieję, że udało mi się wywołać u was pozytywne wspomnienia. Era Pegasusa to czasy wielu dobrych gier, które chyba nie tylko mi kojarzą się z młodością i stawianiem pierwszych kroków w przygodzie z grami video.

Jaka byłaby wasza kolejność gier na Złotej Czwórce?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz