Dziś w Niezapomnianej Klasyce cofniemy się w przeszłość nieco dalej, do mam nadzieję, ciągle jeszcze pamiętanej przez wszystkich platformy. Do czasu, gdy Pegasus, klon japońskiej konsoli Famicom (amerykański Nintendo Entertainment System -NES) podbił nasz kraj. I choć wiele tytułów wzbudza sentyment i łezkę w oku, pozwolę sobie zacząć od mojego pierwszego kartridża, który był w standardzie jednej z wersji. Złota Czwórka bez wątpienia była w dzieciństwie moim złotym graalem.
Na sali z pewnością
znajdą się zwolennicy Złotej Piątki, którzy będą sugerować, że była o niebo
lepsza. Cóż, dla mnie obydwie są synonimem świetnej zabawy i niezliczonych godzin
spędzonych przed telewizorem. Jedno jest
pewne, ten kto wszedł w posiadanie którejś z wyżej wymienionych składanek,
wśród rówieśników cieszył się niesamowitym respektem. Taki skarb dawał
przepustkę do wymieniania na dobro wszelakie, a pilnować trzeba go było jak
oczka w głowie.
Kolejność wynika z sympatii jaką darzyłem poszczególne gry.
Kolejność wynika z sympatii jaką darzyłem poszczególne gry.
Soccer Simulator
„Piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, do tego po sześć kolorowych plamek po obu stronach. Jak łatwo się domyślić, człon „Simulator” miał mało do powiedzenia. Trzy tryby gry, pojedynczy mecz, tryb turnieju dla jednego gracza i pojedynek na dwa plajersy. Widok z lotu ptaka na czarne główki w kolorowych koszulkach, które były wyznacznikiem reprezentacji wybranego kraju. Podania, wślizgi, strzały, wszystko niesamowicie chaotyczne, a jednak potrafiło cieszyć. Największą radość sprawiały bramki strzelone z rzutów karnych, przy których widok zmieniał się na bardziej widowiskowy. Według mnie Soccer Simulator to najsłabsze ogniwo Złotej Czwórki, może ze względu na to, że wolny czas poświęcałem zarówno grom jak i bieganiu po boisku, którego najwyraźniej nie potrzebowałem już na telewizorze. Chociaż przed Goal 3 wysiedziałem wiele godzin.
Boomerang Kidd
Gra dla ludzi o
mocnych nerwach. Bardzo dobrze pamiętam, że mimo wielu starań nigdy nie udało
mi się zajść dalej niż kilka pierwszych plansz, które robiły się coraz bardziej
zaawansowane i skomplikowane. W grze wcielamy się w małego chłopca w czerwonych
porteczkach i kapeluszu, który musi zebrać porozrzucane bumerangi. Zaczyna od
dżungli, w której roi się od dzikich zwierząt, później przyjdzie mu zwiedzić
zamek, a swoją przygodę skończy w jaskini. Niezależnie od miejsca, gra polega
głównie na skakaniu. W każdej planszy znajdziemy boomerangi, które musimy
zebrać , żeby przejść dalej. Tutaj pojawia się alternatywa, po każdym poziomie
mamy możliwość wybrania drogi, a zarazem kolejnej planszy. Niesamowitym
utrudnieniem jest fakt, że mamy ograniczoną liczbę żyć, a system plansz
najczęściej poznaje się metodą prób i błędów. Dlatego wyrobienie sobie skilla, będzie
wymagało naprawdę wiele czasu. Dodatkowo gra jest na czas, a pośpiech nie jest
wskazany, gdy chodzi o rozgrywkę zręcznościową. Na koniec pozwolę sobie dodać,
bo być może „gimby nie znajo”, że wtedy nie istniały zapisy!!! Po utracie
wszystkich szans, za każdym razem trzeba było zaczynać od nowa.
Go Dizzy Go!
Jeśli kiedykolwiek
zastanawialiście się co było pierwsze, jajko czy kura, to Dizzy z pewnością
może być odpowiedzią. Wcielając się w sympatyczne jajko ruszamy na pomoc
przyjaciołom, porwanym przez złego czarnoksiężnika Zaksa. Jeśli dysponowaliśmy
dwoma sprawnymi dżojstikami (co przy ich awaryjności nie było takie oczywiste)
mogliśmy wziąć do pomocy Denzila. Dostępny był też tryb rywalizacji pomiędzy
graczami. Być może była to walka o wdzięki jednej z uwalnianych pięknych
jajczanych panien. W każdym bądź razie, rywalizacja polegała na utrudnianiu
sobie życia i rzucaniu kłód pod nogi, kto uzbierał więcej punktów, ten lepszy. Sama
gra polega na zbieraniu „owocków” i jednoczesnym unikaniu przeciwników. Poruszając się po planszy,
będziemy również przemieszczać bloki tak, by utorować sobie drogę do owoców,
bądź przygnieść potwora, co dawało nam punkty ekstra. Dodatkowo punktowane było
również zbieranie łupu w odpowiedniej kolejności . Warto było się potrudzić, bo
za określoną ilość punktów, otrzymujemy dodatkowe życia. Kolejnym urozmaiceniem
są pojawiające się od czasu do czasu frykasy w postaci następnych punktów,
możliwości zjedzenia przeciwnika, przenikania przez ściany, nietykalności czy
bomby, która na jakiś czas pozwalała nam pozbyć się wrogów. Po każdej
ukończonej planszy bierzemy udział w bardziej logicznym zadaniu, które polega
na pokierowaniu bohaterem (nie wiem czy to pasuje do jajka, ale skoro ratuje
inne jajka to chyba nie ma wyjścia) w taki sposób, by w określonym czasie
zebrał wszystko. Elementem logicznym jest tutaj poruszanie się po tak zwanej
ślizgawce, która na zatrzymanie i zmianę kierunku pozwala tylko wtedy, gdy
zatrzymamy się na ścianie. Gdybym miał do czegoś porównać Go Dizzy Go, powiedziałbym,
że to taki swobodniejszy Pac-man.
Super Robin Hood
To mój zdecydowany
faworyt, najlepszy z całej kompilacji. Chęć zostania Robin Hoodem rozpalił u mnie do tego stopnia, że latałem
po domu z prowizorycznym, zrobionym z wieszaka łukiem i strzelałem kredkami. Nie
obyło się bez ofiar w ludziach.
Wcielamy się w tego, który zabiera bogatym, a daje biednym. Oprócz zbierania kosztowności ma dużo ważniejsze zadanie – uratowanie królewny, którejrentę rękę
najprawdopodobniej otrzyma. Zanim do tego dojdzie, będzie musiał przedrzeć się
przez cały zamek i jego lochy. A przeszkód na jego drodze stanie wiele. Super
Robin Hood jest typową platformówką, ikoną Pegasusa. Przemierzamy zamek,
zmagając się ze strażnikami i wszelkiego rodzaju zapadniami, windami, pułapkami
i innymi przeszkadzajkami, które naszą zręczność wystawią na poważną próbę. I
choć ciężko jest powiedzieć, że gry z Pegasusa miały „klimat”, to biorąc pod
lupę Robin Hooda, można zaryzykować takie stwierdzenie. Przede wszystkim jest
grą ładną i kolorową, poziomy są ciekawe i różnorodne w zależności od części
zamku. Poziom trudności został dobrze wyważony, by gra cieszyła, ale nie
powodowała szargania nerwów, siwienia czy w skrajnych wypadkach łysiny. A do tego ten soundtrack, który po
dziś dzień niejednemu siedzi jeszcze w głowie. To jedna z tych gier, dla
których z pewnością warto zainstalować emulator.
Wcielamy się w tego, który zabiera bogatym, a daje biednym. Oprócz zbierania kosztowności ma dużo ważniejsze zadanie – uratowanie królewny, której
Mam nadzieję, że
udało mi się wywołać u was pozytywne wspomnienia. Era Pegasusa to czasy wielu dobrych
gier, które chyba nie tylko mi kojarzą się z młodością i stawianiem pierwszych
kroków w przygodzie z grami video.
Jaka byłaby wasza
kolejność gier na Złotej Czwórce?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz