wtorek, 3 czerwca 2014

Gdzie nam się tak śpieszy?




Metka niecierpliwości i pośpiechu już na stałe została przypięta do naszych czasów. Głównym winowajcą otaczającego nas pędu jest jak łatwo się domyślić kasa. Niestety w związku z powyższym, rykoszetem oberwała branża gier video. Dlatego dzisiaj zamiast chwalić, pozwolę sobie napisać o kilku rzeczach, które w związku z tym mnie irytują. 

  
Pre-pre-pre-alpha

Prezentujemy dziś państwu produkt, którego pomysł zrodził się wczoraj podczas pobytu w barze. Nasza ekipa na skutek euforii poalkoholowej przygotowała… czekaj, jaki miał być tytuł? Proszę bardzo, tu są kartki z pomysłem i szkicami, a teraz przy pomocy wyobraźni proszę sobie pograć.
Bardzo irytują mnie te wszystkie zbyt wczesne wersje gier, oddawane w ręce gracza na długo przed ukończeniem. Czasem oddawanie takiego produktu wiąże się z obowiązkiem pokazania wyników pracy graczom, którzy zainwestowali w pomysł za pomocą kickstartera czy innych akcji społecznościowych. Trailer, gameplay, jakiś pseudodokument o powstawaniu gry chętnie obejrzę i wysłucham twórców, ale przed betą gry nigdy nie kupię. Wolę poczekać na pełnoprawną produkcję, niż zrazić się na długo przed premierą. Nawet jeśli jest to reinkarnacja ukochanej serii sprzed wielu lat. Czekałem 10 lat, poczekam i kilka następnych jeśli będzie trzeba. Bo po cóż się śpieszyć? Po to, żeby wzbogacić kupkę wstydu?

3…2…1… premiera!

Fajnie jest przeczytać recenzję na kilka dni przed premierą. Poznajemy zdanie ludzi z branży i analizując wszystkie za i przeciw, możemy pozwolić sobie na kupno gry już w dniu wejścia na rynek. Część twórców nie udostępnia jednak kopii recenzenckich i wszyscy niezależnie od wyznania, płci, klasy społecznej i tego czy głosowali na PiS czy na PO, czekają grzecznie do godziny premiery. Portale internetowe muszą walczyć o czytelników, więc wiadomo, że kto pierwszy opublikuje recenzję, ten lepszy. Czym to grozi? Gra trafia do recenzenta, a ten stara się jak najszybciej ograć tytuł, bo wyświetlenia czekają. Nie podważając ogólnej jakości takich recenzji pisanych na kolanie, drażni mnie szczególnie jeden często występujący zwrot - ‘’monotonna rozgrywka”.  Nic dziwnego, jeśli jesteśmy zmuszeni (pamiętajmy, że dla niektórych to praca) przez kilka/kilkanaście godzin bez przerwy siedzieć nad jednym tytułem. Przy takiej dawce i częstotliwości nawet cycki potrafią stać się obojętne. No dobra, może trochę przesadziłem. Tutaj zawsze będę robił ukłon w stronę prasy, bo tam recenzenci mogą sobie pracować na spokojnie. Moim zdaniem, wyraźnie przekłada się to na jakość tekstów. Nie ma się co oszukiwać, jeśli jesteśmy nakręceni na jakiś tytuł to zamówienie na pre-order złożymy na długo przed datą premiery, czasem nawet kupując w ciemno, ale jeśli dopiero za czymś się nieśmiało rozglądamy to zawsze warto na spokojnie zaczerpnąć informacji z kilku źródeł.

Mówię ci szwagier, znam się na tym

Zjawisko hype’u staje się bardziej zauważalne wraz z rozwojem branży. I jest to zjawisko tak interesujące, że można by o nim napisać niejedną pracę naukową, a balansowanie na jego krawędzi jest prawdziwą sztuką. Pozwolić mogą sobie na to tylko duże studia, które na marketing nie szczędzą środków. Trailery, screeny, wycieki, przekładanie dat premiery, walka platform, wzloty i upadki, a wszystko to po prostu nakręcanie graczy i tym samym wyników sprzedaży. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś się przekręci (i nie chodzi tu o zgon). To, że hejterów jest tyle samo co idiotów, to prawda znana nie od dzisiaj. Niezależnie od tego, co by się działo, tej grupy to nie dotyczy, im zawsze będzie źle. 

Problem zaczyna się w momencie, w którym hype trafia w „normalnego” Kowalskiego. Weźmy go pod lupę. Kowalski, młody facet, który dobrze sobie w życiu radzi, czas wolny rozdziela między rodzinę, wędkowanie i gry. Możemy mu przypiąć metkę casuala. Na ogół grywa w fps-y, bo lubi się odstresować po ciężkim dniu, wyobrażając sobie, że ładuje kolejne serie do nielubianych współpracowników. Nagle media obiega informacja o premierze najnowszej gry „Sierp czający się w zbożu” od studia AAA. Świetna hybryda fps-a i strategii z elementami tower defense, garściami czerpiąca z oldschollowych rpg-ów. Temat numer jeden na forach, portalach, twarzoksiążce i przy automacie z kawą w biurze. Po wielu miesiącach przychodzi data premiery, a Kowalski zafascynowany zaciska palce na dwusetce, czekając w kolejce na nocnej premierze w centrum handlowym. Wraca do domu, wysłuchuje kazania od żony i odlicza każdy procent do ukończenia instalacji. Jeśli serwery się nie przeciążą i nie wystąpi ogólny krach, to jeszcze dziś będzie mógł pograć. Po kilku godzinach dochodzi do wniosku, że gra wbrew zapowiedziom twórców nie wyniesie go na orbitę. Zawiedzony i pełny goryczy znajduje ujście emocji i w komentarzu pod recenzją ocenia produkcję na solidne 5. Pod warunkiem, że trafimy na kulturalnego Kowalskiego, w przeciwnym wypadku poleci jeszcze kilka wyzwisk pod adresem twórców.

A zmierzam do tego, że osoba, która stara się być na bieżąco, wie czego się spodziewać i nie da sobie pewnych rzeczy wmówić, potrafi zachować dystans. Będzie wiedziała, że otrzymana gra to bardzo dobry produkt zapewniający masę frajdy i wprowadzająca innowacje, które z pewnością w ocenie zasługują na 9 czy 10 oczek. Nie dajmy z siebie zrobić celu marketingowego. Nie wierzmy szwagrowi, który oglądał super trailery, z których wynikało, że odkąd będzie miał tę grę, żona nie będzie mu już potrzebna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz