Już po kilku godzinach od premiery nad Bound By Flame zawisło
widmo średniaka bez smaku i wyrazu. Gra zebrała przeciętne oceny, najczęściej
kwalifikowana w połowie skali. Wszyscy spodziewali się, że będzie bum i wielkie
łał! A, że lubimy narzekać, to oczywiście niezadowolonych było wielu, bo
grafika, bo fabuła, bo zupa była za słona. Mam mimo wszystko nadzieję, że
znalazło się kilka osób takich jak ja, które w najnowszym tytule francuskiego
Spiders dostrzegli solidnego rpg-a, który dobrze bawi przez kilkanaście godzin.
Dlatego w mojej recenzji postaram się nieco więcej opowiedzieć o grze, a także
odeprzeć kilka, moim zdaniem nietrafnych zarzutów formułowanych pod jej
adresem.
Spodziewałem się Gothica, a tu Wiedźmin!
Pierwsze kilkanaście minut – kamera znad ramienia, młynki
kręcone mieczem, poruszanie się po lokacjach, ekran rozmowy – prowokują do
pytania: Geralt co z twoimi włosami?! Z drugiej strony pomyślałem, że przecież
lepszego wzoru do naśladowania twórcy znaleźć nie mogli, a w pewnym momencie
poczułem nawet dumę. Całkowicie zaskakuje mnie jednak porównywanie do Dark
Souls. Nie można wychodzić z założenia, że każda gra o podwyższonym poziomie
trudności, szczególnie podczas walki jest klonem Dark Souls, nie tędy droga.
Wybory moralne, grzeczny-skrzydełka, niegrzeczny- rogi i już ktoś gdzieś
przywołał na myśl Fable. Co ma piernik do wiatraka? Eksperci dopatrzyli się
nawet fabularnego podobieństwa z Grą o tron. No tak, lodowe armie nieumarłych
to tak rzadko spotykany motyw w fantastyce. Morrigan z Dragon Age ma za to monopol na
bycie cycastą wiedźmą. Na myśl przychodzi mi tylko jedno stwierdzenie - ludzie
widzą to, co chcą widzieć.
Jeśli nie masz swojego uniwersum, to nawet nie podchodź
Zanim oceniać zaczniemy fabułę gry, weźmy pod uwagę, że
świat Vertiel stworzony został wyłącznie na potrzeby Bound By Flame. Produkcji,
która nie jest wysokobudżetowym tworem wielkiego studia, dlatego może brakować
nam za plecami historii, postaci z przeszłością. Jest to tylko jednorazowa
historia, przygoda, którą mamy przeżyć na monitorze.
Ludzkość od wielu lat toczy beznadzieją walkę z mroźnymi,
nieumarłymi władcami, którzy pragną jego powierzchnie, skuć lodem, niszcząc
wszystko, co żyje. Sytuacja z każdym dniem staje się coraz bardziej
beznadziejna. Za sprawą nekromantów wróg z każdą bitwą przybiera na sile.
Ostatnią nadzieją na ocalenie ludzkości jest pomyślność rytuału
przeprowadzanego przez grupę pomniejszych magów zwanych Czerwonymi Skrybami.
Rytuału, który ingeruje w magiczną strukturę serca świata, mającego dać wiedzę
i siłę do pokonania wroga. Coś poszło jednak nie tak, co skutkuje uwolnieniem demona, która na cel obiera sobie nasze ciało. Główny bohater to Wulkan (nieważne jakie imię nadamy mu
w skromnym kreatorze postaci i tak pozostanie Wulkanem, ponieważ dołączając do
grupy najemników, zwanych Nieuległymi Ostrzami ,przeszłość zostawia się za
sobą). Jego imię nie jest bezpodstawne, ma on zamiłowanie do ognia, pirotechniki
i innych wybuchających zabawek. Może właśnie
dlatego jego ciało spośród wielu upatrzył sobie, uwalniający się ognisty
wybuch. Nasz bohater dość szybko dowiaduje się, że opętanie to również potężna
moc, która pozwala odeprzeć atak wroga i wygrać pierwszą od dawna bitwę, co
sprawia, że na naszych barkach teraz spoczywać będzie los Vertiel.
Coś za coś
Moc płynąca z dzielenia się ciałem z demonem nie pozostaje
bez konsekwencji. W zależności od tego czy będziemy chcieli korzystać z jego
mocy, musimy podejmować pewne moralne decyzje, które nie tylko mają wpływ na wątek
fabularny, ale także bezpośrednio na Wulkana. I tak oto wyrosną nam rogi, oczy
napłyną czerwienią, ciało zapłonie żywym ogniem, a nasze człowieczeństwo będzie
wisiało na krawędzi. Bohaterowie, których spotkamy podczas podróży to
niespecjalnie wyróżniające się postacie, które czasem zaskoczą drugim obliczem,
ale nie zapadają w pamięć. No może poza Edweną, która troszkę manipulowała mną
przy pomocy głębokiego dekoltu i Mathrasem, któremu specyficznego charakteru
nadał długi 6000-letni żywot. Dialogi nie są zdawkowe ani zanadto rozbudowane.
Na różnych etapach gry możemy porozmawiać o danej sytuacji, dowiedzieć się
czegoś o przeszłości, obawach, poznać zdanie naszych towarzyszy. Niekiedy raził
mnie jednak styl wypowiedzi i lekko czerstwe żarty w badboy-owym stylu. Nie
zabraknie lekkich romansów, zdrady, zemsty, nienawiści ,chęci władzy i innych
typowych dla ludzi odruchów.
System walki niewątpliwie jest największym atutem Bound By
Flame. Już od samego początku, nawet na średnim poziomie trudności przeciwnicy
potrafią zaskoczyć, a dane starcie przyjdzie nam powtarzać nawet kilkakrotnie.
I nie mówię tu o hordach tylko dwóch, trzech przeciwnikach. Do naszej
dyspozycji oddane zostały dwa style, w zależności od osobistych preferencji.
Wojownik, posługujący się dwuręcznym orężem, parujący uderzenia i rozbijający bloki
przeciwnika oraz zwiadowca, dzierżący dwa sztyleto-miecze, wykonujący szybkie
cięcia, odskoki a nawet ataki w plecy z zaskoczenia po wcześniejszym skradaniu.
Niezależnie od wybranego stylu lub ich łączenia posiadamy umiejętności takie
jak szybki strzał z kuszy lub zastawianie wyżej wymienionych pułapek. Trzecie
drzewko umiejętności odpowiada za piromancje, magiczną stronę naszego bohatera.
Osiągnięcie mistrzostwa w którymś z drzewek skutkuje zdobyciem silnej
umiejętności. Osobną kartę poświecono też dokonaniom, które odblokowujemy za
lekkie osiągnięcia w trakcie rozgrywki, a przy pomocy punktów zdobytych z
lvl-ów, możemy aktywować ,co wpłynie na szybkość zdobywanego doświadczenia -
ilość punktów życia i magii czy ilość surowców potrzebnych do craftingu.
Niewątpliwie postać rozwijać trzeba z głową, gdyż zbyt rozrzutne przyznawanie
punktów może skutkować znacznym utrudnieniem sobie życia. Przez większość
rozgrywki towarzyszyć będzie nam pomocnik w postaci jednego z napotkanych
przyjaciół. Niestety jego rola polega najczęściej na przyjmowaniu obrażeń
dopóki pasek życia nie spadnie do zera. W zależności od przeciwnika jest to
albo nieoceniona pomoc, albo mrugnięcie oka i będziemy zdani tylko na siebie. Złoto,
mikstury czy naboje bez wątpienia są przedmiotami deficytowymi, dlatego im
później je wykorzystamy, tym lepiej. Crafting przypadł mi do gustu dlatego, że
robi coś więcej niż tylko jest. Byłem zmuszony do ulepszania oręża i pancerza,
by móc wygrywać. Choć w sam sobie jest prosty i nie wymaga trudnych decyzji. Na
naganę zasługuje jednak możliwość ulepszania ekwipunku czy tworzenia
przedmiotów podczas walki, w trybie aktywnej pauzy. Tego nie da się wytłumaczyć, używając nawet
najbardziej wyobrażeniowych teorii. Dość głupie niedopatrzenie, które aż się
prosi o ukaranie ironicznym uśmiechem.
Oprawa audiowizualna
Ci, którzy narzekają na grafikę, nie skupiają się na fabule.
Ci, którzy kochają dobrą fabułę, nie zwracają uwagi na grafikę. Zarówno jedni jak
i drudzy mogą być lekko zagubieni i rozczarowani, ponieważ w jednym i drugim elemencie
gra stoi na przyzwoitym, aczkolwiek niewyróżniającym się poziomie. Ponarzekać
można na mimikę i wygląd postaci z bliska, brak szczegółów czy widoków, po
których będziemy musieli podnosić szczękę z podłogi. Nie można powiedzieć
jednak, że Bound by Flame jest brzydkie, choć w ogóle wygląda jakby miało mieć
już kilka świeczek na torcie. Wydaje mi się, że Spiders zrobiło co w swojej
mocy, a raczej na co budżet pozwalał. Mi podobała się natomiast ciekawa gra
światłem i cieniem, kilka ogniowych efektów, wygląd większości bossów, a także
zastosowanie slow motion podczas uników i kontr podczas walki, co wpływa na efektowność
pojedynków. Wszyscy natomiast zgodzimy się co do świetności oprawy audio. Motyw
z ekranu menu, który wykorzystany jest również podczas finalnego pojedynku
jest po prostu doskonały.
Nie taki diabeł straszny, jak go malują
Pisząc tę recenzję wszedłem trochę w rolę obrońcy. Nie
uważam, że Bound By Flame zasługuje na miano hitu i wątpię, że za kilkanaście
lat znajdzie miejsce w cyklu niezapomnianej klasyki. Uważam jednak, że jest grą
co najmniej dobrą, której należy dać szansę, nie uprzedzając się do niej
przedwcześnie.
Może by się przy recenzjach jakaś skala ocen przydała?
OdpowiedzUsuńA cóż znaczą cyfry? Wydaje mi się, że ocenianie według skali nie jest miarodajne. W kolejnej recenzji jako podsumowanie spróbuję wykorzystać tabelkę plusów i minusów. Według mnie jest dużo lepszym i treściwszym zamiennikiem.
UsuńNo coż, pozostaje mi tylko nie zgodzić się. Cyfry były w recenzjach już od czasów Secret Service i io (wskazówka dla młodszych: tak kiedyś recenzje były drukowane na papierze i ten papier był składany w takie coś co się nazywało gazeta tudzież miesięcznik/magazyn, poproście panią w szkole to was zabierze na wycieczkę do muzeum) i jakoś się tam sprawdzały. Umieszcza się je głównie po to, żeby później producent mógł je drukować na okładce/pudełku gry wraz z krótkim cytatem z recenzji. Jakoś topowe zagraniczne portale dają gwiazdki albo 10/10 i jest git! Poza tym podsumowanie z oceną dla grafiki, muzyki etc. byłoby ciekawym wyznacznikiem, które aspekty gry są ciekawe, a które mniej na przykład w stosunku do poprzednich części. No to tyle :)
OdpowiedzUsuń