sobota, 17 maja 2014

Bound By Flame- Recenzja


Już po kilku godzinach od premiery nad Bound By Flame zawisło widmo średniaka bez smaku i wyrazu. Gra zebrała przeciętne oceny, najczęściej kwalifikowana w połowie skali. Wszyscy spodziewali się, że będzie bum i wielkie łał! A, że lubimy narzekać, to oczywiście niezadowolonych było wielu, bo grafika, bo fabuła, bo zupa była za słona. Mam mimo wszystko nadzieję, że znalazło się kilka osób takich jak ja, które w najnowszym tytule francuskiego Spiders dostrzegli solidnego rpg-a, który dobrze bawi przez kilkanaście godzin. Dlatego w mojej recenzji postaram się nieco więcej opowiedzieć o grze, a także odeprzeć kilka, moim zdaniem nietrafnych zarzutów formułowanych pod jej adresem.

Spodziewałem się Gothica, a tu Wiedźmin!

Pierwsze kilkanaście minut – kamera znad ramienia, młynki kręcone mieczem, poruszanie się po lokacjach, ekran rozmowy – prowokują do pytania: Geralt co z twoimi włosami?! Z drugiej strony pomyślałem, że przecież lepszego wzoru do naśladowania twórcy znaleźć nie mogli, a w pewnym momencie poczułem nawet dumę. Całkowicie zaskakuje mnie jednak porównywanie do Dark Souls. Nie można wychodzić z założenia, że każda gra o podwyższonym poziomie trudności, szczególnie podczas walki jest klonem Dark Souls, nie tędy droga. Wybory moralne, grzeczny-skrzydełka, niegrzeczny- rogi i już ktoś gdzieś przywołał na myśl Fable. Co ma piernik do wiatraka? Eksperci dopatrzyli się nawet fabularnego podobieństwa z Grą o tron. No tak, lodowe armie nieumarłych to tak rzadko spotykany motyw w fantastyce.  Morrigan z Dragon Age ma za to monopol na bycie cycastą wiedźmą. Na myśl przychodzi mi tylko jedno stwierdzenie - ludzie widzą to, co chcą widzieć.


Jeśli nie masz swojego uniwersum, to nawet nie podchodź

Zanim oceniać zaczniemy fabułę gry, weźmy pod uwagę, że świat Vertiel stworzony został wyłącznie na potrzeby Bound By Flame. Produkcji, która nie jest wysokobudżetowym tworem wielkiego studia, dlatego może brakować nam za plecami historii, postaci z przeszłością. Jest to tylko jednorazowa historia, przygoda, którą mamy przeżyć na monitorze.
Ludzkość od wielu lat toczy beznadzieją walkę z mroźnymi, nieumarłymi władcami, którzy pragną jego powierzchnie, skuć lodem, niszcząc wszystko, co żyje. Sytuacja z każdym dniem staje się coraz bardziej beznadziejna. Za sprawą nekromantów wróg z każdą bitwą przybiera na sile. Ostatnią nadzieją na ocalenie ludzkości jest pomyślność rytuału przeprowadzanego przez grupę pomniejszych magów zwanych Czerwonymi Skrybami. Rytuału, który ingeruje w magiczną strukturę serca świata, mającego dać wiedzę i siłę do pokonania wroga. Coś poszło jednak nie tak, co skutkuje uwolnieniem demona, która na cel obiera sobie nasze ciało. Główny bohater to Wulkan (nieważne jakie imię nadamy mu w skromnym kreatorze postaci i tak pozostanie Wulkanem, ponieważ dołączając do grupy najemników, zwanych Nieuległymi Ostrzami ,przeszłość zostawia się za sobą). Jego imię nie jest bezpodstawne, ma on zamiłowanie do ognia, pirotechniki i innych wybuchających zabawek.  Może właśnie dlatego jego ciało spośród wielu upatrzył sobie, uwalniający się ognisty wybuch. Nasz bohater dość szybko dowiaduje się, że opętanie to również potężna moc, która pozwala odeprzeć atak wroga i wygrać pierwszą od dawna bitwę, co sprawia, że na naszych barkach teraz spoczywać będzie los Vertiel.



Coś za coś

Moc płynąca z dzielenia się ciałem z demonem nie pozostaje bez konsekwencji. W zależności od tego czy będziemy chcieli korzystać z jego mocy, musimy podejmować pewne moralne decyzje, które nie tylko mają wpływ na wątek fabularny, ale także bezpośrednio na Wulkana. I tak oto wyrosną nam rogi, oczy napłyną czerwienią, ciało zapłonie żywym ogniem, a nasze człowieczeństwo będzie wisiało na krawędzi. Bohaterowie, których spotkamy podczas podróży to niespecjalnie wyróżniające się postacie, które czasem zaskoczą drugim obliczem, ale nie zapadają w pamięć. No może poza Edweną, która troszkę manipulowała mną przy pomocy głębokiego dekoltu i Mathrasem, któremu specyficznego charakteru nadał długi 6000-letni żywot. Dialogi nie są zdawkowe ani zanadto rozbudowane. Na różnych etapach gry możemy porozmawiać o danej sytuacji, dowiedzieć się czegoś o przeszłości, obawach, poznać zdanie naszych towarzyszy. Niekiedy raził mnie jednak styl wypowiedzi i lekko czerstwe żarty w badboy-owym stylu. Nie zabraknie lekkich romansów, zdrady, zemsty, nienawiści ,chęci władzy i innych typowych dla ludzi odruchów.
System walki niewątpliwie jest największym atutem Bound By Flame. Już od samego początku, nawet na średnim poziomie trudności przeciwnicy potrafią zaskoczyć, a dane starcie przyjdzie nam powtarzać nawet kilkakrotnie. I nie mówię tu o hordach tylko dwóch, trzech przeciwnikach. Do naszej dyspozycji oddane zostały dwa style, w zależności od osobistych preferencji. Wojownik, posługujący się dwuręcznym orężem, parujący uderzenia i rozbijający bloki przeciwnika oraz zwiadowca, dzierżący dwa sztyleto-miecze, wykonujący szybkie cięcia, odskoki a nawet ataki w plecy z zaskoczenia po wcześniejszym skradaniu. Niezależnie od wybranego stylu lub ich łączenia posiadamy umiejętności takie jak szybki strzał z kuszy lub zastawianie wyżej wymienionych pułapek. Trzecie drzewko umiejętności odpowiada za piromancje, magiczną stronę naszego bohatera. Osiągnięcie mistrzostwa w którymś z drzewek skutkuje zdobyciem silnej umiejętności. Osobną kartę poświecono też dokonaniom, które odblokowujemy za lekkie osiągnięcia w trakcie rozgrywki, a przy pomocy punktów zdobytych z lvl-ów, możemy aktywować ,co wpłynie na szybkość zdobywanego doświadczenia - ilość punktów życia i magii czy ilość surowców potrzebnych do craftingu. Niewątpliwie postać rozwijać trzeba z głową, gdyż zbyt rozrzutne przyznawanie punktów może skutkować znacznym utrudnieniem sobie życia. Przez większość rozgrywki towarzyszyć będzie nam pomocnik w postaci jednego z napotkanych przyjaciół. Niestety jego rola polega najczęściej na przyjmowaniu obrażeń dopóki pasek życia nie spadnie do zera. W zależności od przeciwnika jest to albo nieoceniona pomoc, albo mrugnięcie oka i będziemy zdani tylko na siebie. Złoto, mikstury czy naboje bez wątpienia są przedmiotami deficytowymi, dlatego im później je wykorzystamy, tym lepiej. Crafting przypadł mi do gustu dlatego, że robi coś więcej niż tylko jest. Byłem zmuszony do ulepszania oręża i pancerza, by móc wygrywać. Choć w sam sobie jest prosty i nie wymaga trudnych decyzji. Na naganę zasługuje jednak możliwość ulepszania ekwipunku czy tworzenia przedmiotów podczas walki, w trybie aktywnej pauzy.  Tego nie da się wytłumaczyć, używając nawet najbardziej wyobrażeniowych teorii. Dość głupie niedopatrzenie, które aż się prosi o ukaranie ironicznym uśmiechem.


Oprawa audiowizualna

Ci, którzy narzekają na grafikę, nie skupiają się na fabule. Ci, którzy kochają dobrą fabułę, nie zwracają uwagi na grafikę. Zarówno jedni jak i drudzy mogą być lekko zagubieni i rozczarowani, ponieważ w jednym i drugim elemencie gra stoi na przyzwoitym, aczkolwiek niewyróżniającym się poziomie. Ponarzekać można na mimikę i wygląd postaci z bliska, brak szczegółów czy widoków, po których będziemy musieli podnosić szczękę z podłogi. Nie można powiedzieć jednak, że Bound by Flame jest brzydkie, choć w ogóle wygląda jakby miało mieć już kilka świeczek na torcie. Wydaje mi się, że Spiders zrobiło co w swojej mocy, a raczej na co budżet pozwalał. Mi podobała się natomiast ciekawa gra światłem i cieniem, kilka ogniowych efektów, wygląd większości bossów, a także zastosowanie slow motion podczas uników i kontr podczas walki, co wpływa na efektowność pojedynków. Wszyscy natomiast zgodzimy się co do świetności oprawy audio. Motyw z ekranu menu, który wykorzystany jest również podczas finalnego pojedynku jest  po prostu doskonały.

Nie taki diabeł straszny, jak go malują


Pisząc tę recenzję wszedłem trochę w rolę obrońcy. Nie uważam, że Bound By Flame zasługuje na miano hitu i wątpię, że za kilkanaście lat znajdzie miejsce w cyklu niezapomnianej klasyki. Uważam jednak, że jest grą co najmniej dobrą, której należy dać szansę, nie uprzedzając się do niej przedwcześnie.

3 komentarze:

  1. Może by się przy recenzjach jakaś skala ocen przydała?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A cóż znaczą cyfry? Wydaje mi się, że ocenianie według skali nie jest miarodajne. W kolejnej recenzji jako podsumowanie spróbuję wykorzystać tabelkę plusów i minusów. Według mnie jest dużo lepszym i treściwszym zamiennikiem.

      Usuń
  2. No coż, pozostaje mi tylko nie zgodzić się. Cyfry były w recenzjach już od czasów Secret Service i io (wskazówka dla młodszych: tak kiedyś recenzje były drukowane na papierze i ten papier był składany w takie coś co się nazywało gazeta tudzież miesięcznik/magazyn, poproście panią w szkole to was zabierze na wycieczkę do muzeum) i jakoś się tam sprawdzały. Umieszcza się je głównie po to, żeby później producent mógł je drukować na okładce/pudełku gry wraz z krótkim cytatem z recenzji. Jakoś topowe zagraniczne portale dają gwiazdki albo 10/10 i jest git! Poza tym podsumowanie z oceną dla grafiki, muzyki etc. byłoby ciekawym wyznacznikiem, które aspekty gry są ciekawe, a które mniej na przykład w stosunku do poprzednich części. No to tyle :)

    OdpowiedzUsuń