niedziela, 20 marca 2016

101 Ways to Die - Recenzja

Gry logiczne, w których trzeba się trochę intelektualnie wysilić, są odbierane jako te najmniej szkodliwe. Te które nie zaowocują tym, że dzieciaki zmieniają się w zwyrodnialców. Jeśli takowego szukasz, to proszę, masz jak na dłoni! A nie… chwila, w 101 Ways to Die pomyśleć trzeba i owszem, ale na tym, by jak najbardziej finezyjnie pozbyć się w gruncie rzeczy niewinnych żyjątek.


Zły naukowiec skryty w podziemnych laboratoriach pracuje nad dziełem swojego życia. Jego książka na zawsze ma odmienić dotychczasowe techniki zadawania śmierci, które mają stać się bardziej wyszukane i zabawne. Jednak w momencie ukończenia dzieła stała się rzecz straszna, jedyna kopia księgi ulega zniszczeniu. Szaleniec nie poddaje się, a do akcji wkraczamy my. Jeśli myślicie, że po to by mu przerwać to jesteście w sporym błędzie. Naszym zadaniem jest odkrycie i odtworzenie wszystkich technik na nowo. Żeby było  nieco bardziej humanitarnie, to zaznaczmy, że rzecz ciągle dzieje się w laboratorium, a naszymi ofiarami są humanoidalne wytwory szaleńca. Nie mniej jednak składają się one z krwi i kości. Brzmi dość brutalnie jak na PEGI 12.


Trzon rozgrywki jest bardzo prosty. Lądujemy w jakimś pomieszczeniu, a naszym zadaniem jest uniemożliwienie ucieczki wspomnianym już stworom. Ich logika poruszania się jest bardzo prosta, gdyż zawsze wybierają najkrótszą drogę do celu. Dlatego bardzo łatwo wpadają w zastawiane przez nas pułapki. Arsenał i liczba sprzętu jakim dysponujemy są zależne od konkretnej planszy. A wśród nich bomby, miny, teleporty, a nawet kawałek toru, za którym Splattowie wręcz szaleją, co sprawi, że bez chwili zastanowienia rzucą się na jego pożarcie. Jak wiadomo łakomstwo nie popłaca, więc oprócz niestrawności mogą też zostać zmiażdżeni przez wielką kulę.


Warto zaznaczyć, że każdy poziom dzieli się na dwie fazy. Pierwsza to czas, gdy obieramy taktykę i zastawiamy sidła. Dopiero gdy zdecydujemy, że jesteśmy gotowi, wypuszczamy ofiary. Od tej pory nie będziemy mogli przemieścić już zastawionych pułapek, jednak niektóre jak np. bomby czy armaty wymagają naszego działania w określonym momencie. Niestety twórcy nie dają nam w pełni rozwinąć skrzydeł, poniewż czasami blokują ustawienia danego przedmiotu w danym miejscu, nawet gdy nie ma ku temu podstaw. Miejscami zawodzi również fizyka, bywa, że przy uderzeniu w ścianę obiekt zachowa się delikatnie mówiąc dziwnie.


Na szczęście, nie chodzi tylko o to, by wszystkich zneutralizować. Liczy się jeszcze styl w jakim do tego dojdzie. Każdy z poziomów ma określone cele, na ogół wiążące się z wykonaniem jakiegoś combo w stylu wyrzutnia->mina->kolce. Za te najbardziej widowiskowe nagradzani jesteśmy dodatkowymi punktami. I o ile ukończenie planszy na ogół jest banalnie proste, to zdobycie maksymalnych 3 gwiazdek może wymagać od nas trochę czasu. Powtarzanie jednego etapu kilkadziesiąt razy staje się więc realną opcją, ale wtedy możemy nieco podkręcić czas, by szybciej sprawdzić rezultat danego pomysłu.


Gra od 4 Door Lemon mimo swego demonicznego zamysłu, nie przykuła mnie do fotela na długie godziny. Dość szybko ogarnęło mnie uczucie znudzenia. Poszczególne etapy są do siebie zbyt podobne, a nawet najbardziej złożone akcje nie spowodowały, że musiałem zbierać szczękę z podłogi. Obawiam się, że dla fanów łamigłówek może być zbyt łatwo, a dla pozostałych zbyt monotonnie. Zastawiająca jest również kwestia lokalizacji, gdyż z informacji ze strony sklepu Steam wynika iż gra powinna być dostępna w 19 językach, moja kopia obsługuje tylko 5 (brak polskiego). I choć wydaje mi się to nieco dziwne, może to zależeć właśnie od konkretnej kopii gry. Przed zakupem warto by się jednak upewnić.

Grę do recenzji udostępnił wydawca, dziękuję


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz