Z pewnością dobrze znacie
te recenzje, w których autor zaznacza, że początkowo gra wydawała mu się
kompletnie do niczego, a z czasem okazywało się, że tytuł wymiata. I to, że tak
najczęściej wyglądają początki, nie jest winą tego, że autor nie ma pomysłu na
wstęp. Taka jest moja historia z Devil
Daggers, mimo, że od początku doprowadzała mnie do szewskiej pasji, to czułem
się w obowiązku głębszego ogrania materiału. Koniec końców Devil Daggers mocno
urosło w moich oczach.
W tym szaleństwie jest logika
Na początku główną wadą
był dla mnie brak losowości. Wymagałbym go od gry, której jedynym celem jest
wyczyszczenie okrągłej areny z potworów, w imię zdobycia punktów i wyższego
wyniku w rankingu. Te same potwory pojawiają się w tym samym miejscu i czasie,
co sprowadzało się to do tego, że dobrze wiedziałem kiedy zginę. Dopiero po
jakimś czasie dotarło do mnie, że Devil Daggers trzeba się zwyczajnie nauczyć.
Wiedzieć jakie monstrum zlikwidować w pierwszej kolejności, by jak najdłużej
utrzymać się przy życiu i jak najszybciej zdobyć kolejne ulepszenie broni. Granie
w starym stylu, w którym twórców nie obchodziło, czy szybko się sfrustrujemy nie mogąc ukończyć
kolejnego poziomu, a z daną sekwencją można męczyć się po całych dniach.
Uwierzcie mi na słowo, że satysfakcja po dojściu odrobinę dalej, wytrzymaniu
jeszcze kilku sekund i poprawieniu swojego rekordu jest ogromna, proporcjonalna
do wkurzenia, gdy zabraknie tylko „troszeczkę”, a pięść boli od uderzenia w
biurko.
Strzelaj, nie pytaj!
Nie dostajemy żadnego
podłoża fabularnego. Lądujemy w ciemnym pomieszczeniu, w środku którego
znajduje się sztylet. Podchodzimy bliżej i się zaczyna. Grając w Devil Daggers
szkoda czasu na pytania z cyklu kto, po co, i dlaczego. Tutaj też powinno
znaleźć się widziane z daleka
OSTRZEŻENIE! Gra studia Sorath jest wysoce uzależniająca. Syndrom jeszcze
jednego razu występuje tu w zagrażającym zdrowiu natężeniu. Zdaję sobie sprawę,
że naprawdę ciężko stworzyć coś straszniejszego i bardziej mrocznego niż najnowszy
sezon X-Files, ale Diabelskie Sztylety potrafią wystraszyć. Generalnie, podczas
gry nawet się nie mruga, oczy dookoła głowy, pełne skupienie i synchronizacja,
zęby przygryzają język, a tu nagle rozpikselowana czaszka uderza nas z
zaskoczenia, pokrywając ekran krwistą czerwienią. Kurwa. Tylko tyle jest się w
stanie wydusić.
Klucz tkwi w prostocie
Jak łatwo sobie
wyobrazić, kreatur z każdą sekundą przybywa i nasza podstawowa broń przestaje
dawać radę. Dlatego musimy się skupić nad jej ulepszeniem. Z największych stworów po
zabiciu wypadają czerwone kryształy, nasza postać przyciąga je niczym magnes, pod
warunkiem, że w tym momencie nie strzelamy. Po zdobyciu określonej ilości
jesteśmy automatycznie ulepszani, a nowa moc daje się odczuć. Fajną opcja jest
możliwość oglądania powtórek zarówno swoich jak i innych graczy. Łatwo w ten
sposób podłapać dobre nawyki i taktykę od „mistrza rankingu”. Swoją drogą
filmiki tych z czołówki naprawdę robią wrażenie i niejednokrotnie zadawałem
sobie pytania jak oni to robią? Poniżej zostawiam link do filmiku, sami oceńcie
jak się to prezentuje, nawet pomimo tej specyficznej grafiki. Jakże
majestatycznie wygląda ten pikselowy smoko-wąż!
Warto sobie przypomnieć
Devil Daggers nie jest
grą dla wszystkich. Celuje w specyficznego odbiorcę, można by powiedzieć, że w
nieco oldschoolowego, a już z pewnością w hardcorowego.
Oj wydaje mi się, że zbierze ta gra żniwa w postaci rozwalonych myszek i
klawiatur. Mam nadzieję, że o ekipie z Sorath jeszcze usłyszymy i że mają więcej
ciekawych pomysłów, którymi będą karmić właśnie zdobytych fanów.
Grę do recenzji
udostępnił wydawca, dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz