niedziela, 3 stycznia 2016

O early access słów kilka

Płomień dyskusji na temat early access nigdy nie gaśnie, a co jakiś czas rozpala się jak po dolaniu benzyny. Na pierwszy rzut oka inicjatywa wydaje się słuszna, wspiera twórców niezależnych, zwiększa ingerencję graczy w fazę produkcji, a darmowa masa beta-testerów pomaga w wyłapaniu błędów.
Początkowo również zachłysnąłem się tymi „niesamowitymi” możliwościami, które na dobrą sprawę, na szeroką skalę wprowadził dopiero Steam. Czar prysł wraz z opublikowanymi po pewnym czasie statystykami pokazującymi jak wiele produkcji zostało porzuconych, a zainwestowane pieniądze bezpowrotnie przepadły.

W związku z niezbyt pochlebnymi komentarzami Steam wprowadził więcej restrykcji odnośnie tego kto, co i jak może dodawać do wczesnego dostępu. Wydaje się, że w ostatnim czasie jest nieco lepiej. Tytuły, które ostatnio ogrywałem w ramach early access, sprawiają wrażenie bardziej stabilnych, przez co odnosiłem wrażenie, że niemal na pewno doczekają się finalnej wersji, czego zresztą serdecznie im życzę. Prawdą jest jednak, że kto raz się zraził i utopił swoje ciężko zarobione pieniądze, niechętnie spojrzy w tamtą stronę po raz kolejny.

Co z tego ma gracz?

Te wszystkie ładne historyjki o zaangażowaniu graczy w proces tworzenia krok po kroku i słuchanie głosu społeczności sprowadzają się do tego, że na tym etapie produkcji użytkownik jest testerem, który za tą możliwość dodatkowo zapłacił. Nie wątpię, że trafiają się osoby, które to lubią, które faktycznie zgłaszają swoje uwagi, bo najzwyczajniej sprawia im to przyjemność. Ale czy taka osoba ma realny wpływ na produkt końcowy? Według mnie to tylko ładnie brzmi. Na tym etapie twórca musi już mieć wizję ostateczną i raczej niechętnie będzie ją naginał, szczególnie, że pieniądze i tak już zarobił.

Dzisiejsi gracze są strasznie niecierpliwi dlatego, gdy jakiś dobrze zareklamowany tytuł trafi do early access, będzie na niego małe bum. Tak było chociażby z Might & Magic X – Legacy. Fani serii i gatunku rzucili się na grę dość szybko. Ja jednak zdecydowałem poczekać na ostateczną wersję, by ewentualnie się nie rozczarować i stracić apetytu przed daniem głównym. Po co się tak spieszyć, przecież i tak ciągle jest coś do ogrania. Dla tych niecierpliwych, dostęp do gry przed premierą to niewątpliwe atut, ale czy na dobre rzeczy nie warto poczekać nieco dłużej?
Kolejnym argumentem na plus może być fakt, że gry w early access na ogół dostępne są w niższej cenie, choć nie jest to regułą. Niby fajna sprawa, że uda się kupić grę taniej, ale równie dobrze można zdecydować się na zakup w promocji, która prędzej czy później się pojawi.


Jad, który trawi branżę

Wiele osób mocno krytycznie wyraża się w tym temacie, czasem trochę na wyrost. W końcu nikt nas do niczego nie zmusza, więc jeśli nie chcesz się rozczarować, po prostu poczekaj na premierę. No chyba, że w grę wchodzi takie DayZ, które już od ponad dwóch lat wywraca logikę early access do góry nogami. Fajnie jest też usłyszeć, że grupa pasjonatów rzuciła swoje aktualne zajęcie, by na poważnie zabrać się za robienie gier niezależnych. Jeśli ktoś w zamyśle nie ma płytkiego skoku na kasę, to fajnie jest pomóc w realizacji takowego marzenia. Zastanów się, ile razy rozmyślałeś o zrobieniu własnej gry. Krótko mówiąc trzeba mieć jaja, żeby zdecydować się na taki krok. I pamiętaj, że z łatwością możesz znaleźć „obiektywne” opinie na temat niemal każdej gry, nawet takiej z wczesnego dostępu. Jak już kiedyś wspominałem, słowo recenzja może nie jest najtrafniejszym określeniem w tym przypadku, ale jeśli ktoś choćby ogólnikowo podzieli się swoimi doświadczeniami z danym tytułem, to pomoże Ci to podjąć decyzję. Po tego typu treści możesz zaglądać także tutaj, gdyż mam w planach śledzenie gier z early access.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz