piątek, 29 stycznia 2016

Dinocide - Recenzja

Gdy zobaczyłem Dinocide na Steamie, zapaliła mi się w głowie lampka mówiąca „to wygląda jak Adventure Island!” I już wtedy wiedziałem, że muszę się temu przyjrzeć bliżej i pozbierać trochę owocków.

Grając w Dinocide, oczywiście cofamy się kilkanaście lat wstecz. Jednym słowem pełne retro, także jeśli ktoś jest uczulony na pixele i 8-bitowe dźwięki, niech trzyma się z daleka.


Co może zmotywować człowieka pierwotnego do odbycia wędrówki po całym (płaskim jeszcze wtedy) świecie? Otóż miłość, a dokładnie mówiąc jej chwilowy brak. Bowiem wybranka naszego brodatego bohatera zostaje porwana przez potężnego dinozaura  wyglądem przypominającego górę. Oczywiście, zanim uwolnimy naszą miłość, musimy przemierzyć wiele lokacji takich jak bagna, pustynie, a nawet głębiny wodne.


Sama mechanika gry jest banalnie prosta. Biegniemy w prawo i rozprawiamy się, bądź omijamy to, co stanie nam na drodze. Na szczęście nie jesteśmy w swoich działaniach osamotnieni. Z pomocą przychodzą nam przyjazne, pomniejsze dinozaury, które w trakcie gry pozyskamy zbierając jajka. Poszczególne stwory różnią się od siebie nie tylko wyglądem, ale też zdolnościami i atakiem. Na przykład ognisty jest odporny na działanie lawy i miota fireballami, a pustynny nie grzęźnie w ruchomych piaskach i potrafi skoczyć na wroga z pazurami.  Utrudnieniem jest fakt, że Dinocide jest grą na czas, który przedłużamy zbierając jedzonko. Brzmi znajomo? Oprócz jabłek czy bananów znajdziemy także broń i kryształy, które w specjalnych jaskiniach możemy wymienić na jedno z wyżej wymienionych.


Zdobyte bronie i dinozaury przechodzą z nami do kolejnych plansz. Respawn’ów mamy nieskończenie wiele, ale jeśli zdecydujemy się na korzystanie z dodatkowych rzeczy i zginiemy, to tracimy je wszystkie.  W praktyce sprowadza się to do tego, że początkowe plansze są banalnie proste i raczej oszczędzamy . Później gdy zaczynają się schody, dość szybko możemy stracić wszystko, co było odłożone na czarną godzinę, a zwykłymi kamieniami to i nietoperza dość ciężko jest ubić, dlatego z czasem może ogarnąć nas lekka irytacja.


Jeśli chodzi o przeciwników to jest dość spora rozrzutność, bo przyjdzie nam ciskać kamienne toporki zarówno w pająki jak i świnie zombie, które najprawdopodobniej przyleciały na statku kosmicznym nawiązującym do poprzedniej gry studia. Udało mi się go odnaleźć w jakimś nie do końca trudnym do odnalezienia miejscu. Chciałoby się, żeby poszczególni przeciwnicy potrafili nieco więcej i byli bardziej wymagający, albo żeby chociaż w międzyczasie pojawiali się jacyś pół-bossowie.

Przy obecnej cenie (9.99€) produkcja od AtmoicTorch Studio wypada blado jeśli chodzi o jej długość (>2h). W związku z tym póki co odradzam zakup Dinocide. Mimo tego, że stara się naśladować Adventure Island, ciągle zostaje w tyle. Dlatego jeśli chcemy „pozbierać owocki”, to lepiej poszperać w internetach i odszukać w jego czeluściach ten klasyk.

Grę do recenzji udostępnił wydawca, dziękuję

1 komentarz:

  1. Dzięki za recenzję, zastanawiałem się nad zakupem, ale długość gry mnie lekko zniechęciła! ;)

    OdpowiedzUsuń